Monday, October 30, 2006


Bartłomiej "BARO" Kowalski
Ten blog jest dla niego...


Poznajcie osobę mojego brata Bartka.

Urodził się 25 lipca 1979 roku w Jastrzębiu Zdroju. W mieście w którym kiedyś mieszkała moja rodzina. Tutaj chodził do Szkoły Podstawowej nr 13. Pozdrawiam jego kolegów z tamtych czasów, którzy mimo setek kilometrów i kilku lat, pamiętali o nim i przyjechali do niego na jego ostatnią podróż. Zawsze utrzymywał z nimi kontakt, do końca.
Następnie Baro chodził do szkoły zasadniczej i czasem dorabiał sprzedając towary na miejskim bazarze. Wtedy moja rodzina przeprowadziła się do woj. łódzkiego. Brata złapała służba wojskowa. Był strzelcem wyborowym. Urodził mi się syn i prosto z jego przysięgi przyjechał na chrzest - był ojcem chrzestnym Michała.
Po ukończeniu służby w armii, brachol szczęśliwie dostał dobrą prace w pobliskiej fabryce ceramiki. Pracował tam do ostatniego dnia przed tragicznym wypadkiem, w ciągu tych kilku lat współpracownicy polubili go a dla niego otwierały się nowe możliwości rozwoju w pracy.
Mimo że przeprowadził się w nowe rejony, szybko zdobył rzesze kumpli, koleżanek i przyjaciół. Działo się tak ponieważ był bardzo towarzyski, nie mógł usiedzieć w domu i ciągle gdzieś go nosiło. Miał świetne poczucie humoru i swoje poglądy na życie. Nowi koledzy poznali go jako kumpla na którym można zawsze polegać, szanowali go za to. Minęło kilka lat i ja wraz ze swoja rodziną wyprowadziłem się z Jastrzębia by osiąść w tych samych okolicach. Szybko zostałem mile przyjęty , ponieważ byłem... starszym bratem Bartka. Naprawdę czułem się jakbym mieszkał tu kupę lat. Nie raz pomógł mi i nie raz ja pomogłem jemu. To był nasz najlepszy czas.
Wtedy dopadły go dwie wielkie namiętności... Motocykle i Małgosia...
Miał prawo jazdy kat "B" gdy zakupił swój pierwszy motocykl - była nim Jawa 350.
W sam raz aby zdobywać pierwsze szlify i poznać arkana jazdy jednośladem. Szybko zrobił drugą kategorię - "A" i od tej pory zaczęły się jego wypady. Złapał bakcyla całkowicie, poczuł że to kocha. To była jego odskocznia w świat wolności.
Wkrótce spełniło się jego jedne z marzeń, zakupił prawdziwy sprzęt. Był to ścigacz z klasy motocykli sportowo-turystycznych, Suzuki GSX 1100F. Piękna maszyna, jego duma, oczko w głowie. Cztery gary, cztery gaźniki ,dwa wałki rozrządu, wydech 4 w 1 (potężna jedna rura) i ta moc... 156 koni mechanicznych gdyż była to wzmocniona wersja z amerykańskiego rynku. Perła! Gdy miał chwile spędzał je z nią ale taki objaw jest czymś normalnym w środowisku motocyklistów. Przez zimę w garażu trwały przygotowania do sezonu, razem zrobiliśmy podświetlenie silnika które przebijało przez wloty powietrza czerwoną poświatą, rzucając światło na asfalt i potęgując wrażenia estetyczne jakie powodował ten sprzęt gdy przejeżdżał w pobliżu.
Druga jego miłość to Małgośka tak jak i on kochała motocykle. Mimo dużego dystansu jaki ich dzielił, spędzali ze sobą dużo czasu resztę wypełniały esemesy. Nie będę się tutaj rozpisywał, wystarczające katusze przeżyła dziewczyna... Do dzisiejszego dnia, chociaż ona jest we Francji a ja w Irlandii każdego miesiąca tego samego dnia łapiemy się przez telefon i pijemy browara ku pamięci, jak tylko możemy Lecha, bo takie piwko lubił.
Razem byli wiosną 2002 na otwarciu sezonu motocyklowego na Bemowie, święcie każdego motocyklisty. Zaczęli planować... Najpierw wspólną podróż w lato dookoła Polski potem w planie była rodzina. Wszystko rozwijało się pięknie...
Aż nadszedł feralny styczniowy wieczór. Było to w piątek 17 stycznia 2003.
Bartek powiedział mojej żonie że pożyczy auto i skoczy do kolegów na chwile , do miejscowości oddalonej o kilka kilometrów. Zgodziła się, było około 20-tej.
Ostatni telefon wykonał do znajomej około 21:45 gdy stanęli w lesie za potrzebą. Kilometr, może dwa póżniej, las się kończy, w tym miejscu jest łagodny zakręt potem mały mostek. W lesie osłonięta droga przez drzewa była w porządku , na zakręcie i dalej szklanka (styczeń). Tutaj wpadli (jechali w czwórkę) w poślizg, przy poboczu pniaki po ściętych kiedyś drzewach, samochód wypada z drogi, koziołkuje kilka razy, nikt nie zapiął pasów (byli już prawie w domu - kilkaset metrów), wszyscy zostają wyrzuceni z auta... Bartka załatwiło silne uderzenie głową (skronią) w zmarzniętą ziemię...

Reszta wyszła z tego cało...

Aparatura trzymała go do następnego dnia...

Historia nie do końca jasna... Plotki mówią że to nie on prowadził (ciężko się cokolwiek dowiedzieć od reszty uczestników), chciano zrobić z niego pijanego kierowce (nie udało się), poważne błędy w dochodzeniu policyjnym - nikt nie ściągnął odcisków z kierownicy... Chciałem badać sprawę, ale to jest rozdrapywanie ran a jemu życia nie wróci. Tak chcą rodzice.

Pogrzeb na którym były setki, setki ludzi był jednym z największych...
Żegnali go cała rodzina, która zjechała z całej Polski, koledzy jego i moi - ze Śląska , z łódzkiego, najbliżsi przyjaciele z pobliskiej Dąbrowy, Małgosia z całą rodziną, koledzy z pracy (Ceramika Paradyż zrobiła dzień wolny) i mnóstwo, mnóstwo ludzi których nawet nie znam. Dziękuje Wam za to!

Ostanią noc spędził w naszym domu, była tez Małgośka . Słuchaliśmy Dżemu, jego ulubionej kapeli. Rano wsadziłem mu do kieszeni: zdjęcie Małgośki, jego chrześniaka Michała i kluczyk do Suzuki...
Pożegnałem go ale wciąż mi go brak...

Pamiętam o Tobie, pamiętamy o Tobie wszyscy.

Żegnaj Baro...


30.10.2006 Tomasz Kowalski